Assasin's Creed III



Po zakończeniu renesansowej odsłony, rozbitej na trzy epizody, wszyscy fani prześcigali się w domysłach, po wspomnienia jakiego Asasyna tym razem sięgniemy w Animusie. Ubisoft dorzucał drew do ognia, ogłaszając ankietę (tak jakby wszystko nie było z dawien dawna ustalone i w produkcji). Ostatecznie dowiedzieliśmy się, że scenerią będzie amerykańska wojna wyzwoleńcza, a bohater z symulacji Animusa ma być półkrwi Indianinem. Spowodowało to nieco sarkań, dziś mogę powiedzieć jasno, że całkowicie nieuzasadnionych. Okres historyczny i miejsce wybrano doskonale. Widać też, że Assassin's Creed III zwiastuje rewolucję i w podejściu twórców do serii - jest bardziej fabularnie, a opowieść jest bardzo dojrzała i poważna. Niestety, zderzenie tych nowych elementów ze starymi rozwiązaniami sandboksowymi wywołuje kilka zgrzytów, co nie pozwala ocenić tej gry jako bezsprzecznego ideału.

Z jednej strony o zrywie niepodległościowym mieszkańców trzynastu kolonii przeciwko królowi Jerzemu III wiemy dosyć dużo - wpływ amerykańskiej kultury nie pozwala nam być ignorantami w tej materii. Z drugiej strony ten sam wpływ wypacza zwykle obraz, przedstawia wszystko w sposób pełen patosu, z jasnym podziałem na czerń i biel (a raczej na błękit i czerwień). Spojrzenie, jakie zafundowała nam międzynarodowa ekipa z Ubisoftu w Assassin's Creed III jest spokojne, dociekliwe i wyważone zarazem. Widzimy rozmaite ludzkie postawy, podejścia do tematu niepodległości. Najważniejsze, że pomimo wplątania w całość fikcyjnych organizacji, zadbano bardzo o wierność historyczną na poziomie wydarzeń (choć siłą rzeczy już mniej na poziomie dramatis personae).